poniedziałek, 10 października 2016

rzeczy, ludzie i emocje

Pamiętam, gdy w którejś książce trafiłam kiedyś na zdanie, by ludzi w życiu pozbywać się tak samo jak przedmiotów - kiedy tylko przestają w nas w jakikolwiek sposób ubogacać.
Pamiętam swoje oburzenie. Nie można przecież ludzi traktować tak przedmiotowo, ludzie mają uczucia, możemy ich zranić,
Zaczęłam myśleć o ludziach, byłych, obecnych. Zastanawiałam się, na ilu znajomościach w życiu zależy mi naprawdę bardzo, na ilu normalnie, a na ilu wcale. Po co utrzymuję kontakt z tymi, na których mi nie zależy. To były tak naprawdę dziesiątki pytań, wspomnień, tłumaczeń, relacji, grubszych i cieńszych nici zależności.
Ale w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że proces ludzkiej filtracji prowadzę już od bardzo, bardzo dawna. Jeszcze w podstawówce, gdy chciałam kogoś spławić, pytana o imię odpowiadałam: Franciszka. Dzieci na ogół się wtedy śmiały, ale moje zdziwione spojrzenie na ogół wytrącało je z wesołego stanu i wszystkie te dzieci odchodziły z jakimś zażenowaniem. Bo nie ma przecież nic gorszego niż wświanie czyjegoś imienia na dzień dobry.
Późniejsze, dojrzalsze znaomości też niejednokrotnie kończy się bardzo szybko i sprawnie, w myśl zasady: szkoda się męczyć. Kiedyś myślałam nawet, że to rodzaj aspołeczności. Teraz myślę jednak, że to naturalna bariera ochronna.
Myślałam o tym, czy teraz, w tym aktualnym stanie, mogłabym zranić kogoś z kręgu 'nie zależy mi', gdybym zerwała kontakt. Przeprowadziłam nawet mikro eksperyment. Kilka osób ztej grupy kilka miesięcy temu usunęłam z portali społecznościowych. Uwierzcie, chyba nawet nikt nie zauważył.
Czy można jednak bez konsekwencji odsunąć ludzi ważnych? Ale którzy z takich lub innych powodów już nas nie ubogacają? Nie wnoszą w znajmość niczego dobrego lub wręcz krępują nas swoją obecnością?
Jeszcze w styczniu tego roku planowałam z kimś przyszłość. A w Wielkanoc był kimś zupełnie obcym, kimś, kogo nie znałam i nie rozumiałam. Poczułam, że tak bardzo rozjechały się nasze priorytety, plany i zrozumienie świata, że choć cała rodzina ściskała kciuki, ja odpuściłam. Pamiętam uczucie pustki, pamiętam, jak chciało mi się wyć. Ale którejś nocy zrozumiałam, że to nie rozpacz. Tylko gniew. Złość. Każda nasza kolejna rozmowa budziła we mnie złe emocje. DLatego, z dnia na dzień, przestałam. Przestałam rozmawiać, pisać, dzwonić. Nie odbierałam telefonu i nie umawiałam się na piwo. Zrobiłam porządek w pamiątkach - nie, nie usunęłam wszystkiego. Zostawiłam natomiast tylko to, co kojarzyło mi się z nim najlepiej. Zrobiłam w głowie miejsce na nowe piękne wspomnienia.
To wszystko ledwie pół roku temu. Ale tych sześć miesięcy wypakowałam nowymi uczuciami tak szczelnie, że mam wrażenie, jakby wszystko działo się wieki temu. Nie czuję żalu, nie rozmyślam jak by było, gdyby. Budzę się każdego dnia z takim ogromnym spokojem. W głowie i sercu.
I czasem, gdy pomyślę: a co, jeśli tu też nie wyjdzie? wiem, że znam już metodę. Może się zdarzyć, że któregoś dnia się skończy, że już nic dobrego nie będziemy potrafili sobie podarować.
Wtedy trzeba będzie się spokojnie pożegnać. Posprzątać w głowie, w pamiątkach.
Zostawić tylko to, co dobre. Najcenniejsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz