sobota, 7 stycznia 2017

nowy rok nowa ja

Nie znam nikogo, kto nigdy nie miał noworocznych postanowień. Nie twierdzę, że takich ludzi nie ma. Po prostu ich nie znam. Sama robiłam postanowienia. Każdego roku powtarzałam schematy i ponawiałam wszystko, co wcześniej nie wyszło. Im dalej w las, tym bardziej stawały się przekalkowane z poprzednich lat. Więcej się ruszać, zdrowiej jeść, więcej czytać, nauczyć się nowego języaka, zakończyć jakiś grubszy projekt. Dwa lata temu powiedziałam sobie dość. Nigdy więcej postanowień.
Zaczęłam wtedy wytyczać same małe cele. Malutkie. Bardzo drobne. Bardzo realistyczne. Już nie myślałam: będę więcej czytać. Myślałam: przeczytam w końcu książkę, którą pożyczyłam od przyjaciółki. Nie: nauczę się nowego języka, ale: pogadam z kimś po francusku. Nie: będę zdrowiej jeść, ale: zjem śniadanie. Przestałam znuć marzeniach o dzikich wyprawach na koniec świata, zaczęłam pilnować, by każdego dnia znaleźć chwilę tylko dla siebie.
Postanowienia są frustrujące. Dalekosiężne nierealistyczne plany 'nowy rok nowa ja' odstręczają mnie swoją obcością. Wszyscy ludzie postanawiają sobie jednocześnie tyle identycznych rzeczy. Pierwsze tygodnie roku to przepełnione siłownie, wykupione zapasy nicorette, brak wszelkiego rodzaju żywieniowych boksów. A później, dzień po dniu, opada zapał a rośnie niezadowolenie, że znów nie daliśmy rady.
Lubię ustalać plany raz w miesiącu. Takie proste, przyziemne. Zadzwonić do babci, upiec ciasto, dokończyć artykuł w gazecie, wysprzątać jedną półkę. Nic nadzwyczajnego. Ale wypełnianie takich planów buduje we mnie poczucie, że potrafię im podołać. Dlatego czasem dorzucam coś większego, poważniejszego. Staram się nie tworzyć nieskończonych list zadań. Nie znoszę przenoszenia zadań z jednego dnia na drugi, z tygodnia na tydzień.
A jak wygląda Wasz początek roku?