poniedziałek, 26 września 2016

Dlaczego?

W piękne niedzielne popołudnie odwiedziła mnie Kasia. Jakiś czas temu otworzyłam na Facebooku grupę wyprzedażową, na której zyski ze sprzedaży postanowiłam dzielić między pieski, kotki i moje kudłacze. Kasia wpadła przymierzyć kilka ubrań. Przy kolejnej prawie nowej rzeczy wyciąganej z szafy zapytała: dlaczego? Nie umiałam odpowiedzieć. Było mi wstyd. Nie czułam w jej głosie wyrzuty, ale było mi wstyd. Nie potrafiłam przyznać się, jak to się stało, że zalały mnie tony zbędnych przedmiotów, ubrań i dodatków.
Nie pochodzę z najbogatszej rodziny. Zawsze ubierałam się czysto i schludnie, ale zawsze w secondhandach. Buty zawsze były całe, ale bez polotu - praktyczne. W domu natomiast panowała zasada: nie wyrzucaj, przyda się.
Gdy zamieszkałam w Krakowie, początki były bardzo ubogie. Budżet 450zł miesięcznie nie pozwalał na szaleństwa. Dorabiałam po godzinach w marketach, udzielałam korepetycji. Mniej więcej na drugim roku znalazłam najpiękniejszą torebkę świata. Z komisu odzieżowego na Rajskiej wyszłam z torebką Nine West z szarej lakierowanej skórki za bagatela 350zł.
To był kosmos. Ale torebkę szanowałam, pieściłam i każdego dnia podziwiałam. Wtedy zrozumiałam, że rzeczy mogą być zwyczajnie ładne. Kiedy rozpoczęłam regularną pracę, budżet zaczął się powiększać. Ale i potrzeby rosły. Zaczęłam sobie rekompensować lata otaczania się rzeczami praktycznymi. Kupowałam wszystko, co mi się podobało. Kupowałam kompulsywnie chyba we wszystkich możliwych sektorach. Ubrania, buty, torebki, biżuteria, kosmetyki. Jak leci. Do niewielu z nich wracałam, ale cieszyło mnie, że je mam.
Z czasem chyba jednak nastąpił przesyt. Coś we mnie pękło. Spojrzałam na tę kupę przedmiotów i zrozumiałam, że nie dają mi już radości. Zaczęły przytłaczać. Ich ilość zaczęła mi ciążyć. Świadomość, ile pieniędzy w nich utopiłam, była przygnębiająca.
Więc kiedy wyprzedaję, wystawiam na bazarach, rozdaję za darmo - odczuwam ulgę. Kiedy udaje mi się zastąpić cztery pary spodni jedną, ale świetnie dopasowaną, pasującą do kolorystyki mojej szafy etc - jestem bardzo zadowolona. Kiedy sprzedaję komuś niemal nową parę skórzanych szpilek za 25zł i widzę, że kogoś one cieszą, że będą noszone - czuję radość.
Ale na pytanie, czy żałuję - tych pieniędzy, możliwości jakie ze sobą niosły - a które zmarnowałam, odpowiadam: nie, nie żałuję. Wszystko jest lekcją, mniej lub bardziej bolesną. Lekcją, z której wyciągnęłam wnioski.
I chyba tylko to się liczy.

wtorek, 13 września 2016

książki

Pozbywanie się rzeczy szło różnie, raz lepiej, raz gorzej. Były jednak miejsca, które ciężko było mi tknąć. Regał z książkami. Kartony z książkami. Półki, szuflady, kartoniki. Książki trzymałam nawet zamiast butów w szafce na buty. Nigdy ich nie liczyłam, ale gdy wysyłałam w świat kolejne sztuki doszłam do wniosku, że mogło ich tam być nawet pół tysiąca.
Nie potrafiłam wypuścić ich z rąk. Nie potrafiłam ich przejrzeć i zadecydować, które zostają, które nie. Zaczynałam kilka razy i  kończyłam pozbywając się czegoś zupełnie innego. Momentem przełomowym okazał się przypadek. Przypadkiem trafiłam w internecie na przepiękną PRLowską biblioteczkę na sprzedaż. Przypadkiem dogadałam się z dziewczyną, że odrestauruje ją pod mój projekt. Z racji jej gabarytów musiałam szybko podjąć decyzją o ograniczeniu księgozbioru. Pierwszy przegląd był szybki. Do kartonów powkładałam książki, do których nie miałam sentymentu. Wywiozłam je do lokalnej biblioteki. Kolejne da czy trzy kartony dałam na jakiś bazarek dla zwierząt. Kilka kartonów wystawiłam na sprzedaż i wysyłałam po 2-3 pozycje. Kiedy moja biblioteczka dotarła, postawiłam na niej tylko te pozycje, które zdecydowałam się zostawić. Biblioteczka mieści teraz około 50 pozycji.
Kilka pozostawionych książek kucharskich zamieszkało w wózku na kółkach. Na jego dnie pozostawiłam te pozycje, których nie zdążyłam przeczytać. W sumie około 30 pozycji.
Reszta stała grzecznie w kartonach i powoli wystawiała się na różnych bazarkach i zbiórkach na psy i koty.
Postanowiłam też nie kupować nowych książek, nim nie opróżnię dolnej półki wózka.
Bałam się, że po jakimś czasie zacznie mi ich brakować, ale okazało się, że większą radość odnajduję z przeczytania książki i wstawienia jej na bazar, niż w trzymaniu jej na półce.
Książek nie trzeba posiadać. Trzeba je czytać i sprawiać, by jak najwięcej osób mogło je przeczytać.

PS. Zdarza mi się kupować nowe pozycje, ale uwaga, również na bazarkach na szczytne cele.

sobota, 3 września 2016

wartość

Sierpień był podłym miesiącem. Na nic nie miałam czasu. I nie mogłam winić za to swojego zdezorganizowania, ale przy 11-12h w pracy przez trzy tygodnie nie miałam siły ani ochoty na nic.
Jakimś cudem któregoś dnia udało mi się jednak zmobilizować i w końcu do niemal roku obfotografowałam trzy kartony zbędnych rzeczy - jeden na przeróżne bazarki dla zwierząt oraz dwa kartony ubrań, butów, torebek. Mobilizacja tego dnia była silna, więc od razu wrzuciłam zdjęcia w internet, opisałam, wyceniłam i czekałam. Wieczorem widziałam się z przyjaciółką. Pamiętam podniecenie, z jakim mówiłam jej, że w kilka godzin dziewczyny wyszarpały już pół kartonu. Gratulowała mi. Powiedziała też, że może ona też coś w końcu wystawi. Wtedy mnie tknęło i powiedziałam: 'Ale wiesz, że wystawiam to wszystko od 5zł?'. Odpowiedziała: 'Aaa, a to nie, tak za bezcen to mi się nie chce. Nie jestem jeszcze gotowa'.
To był moment, kiedy mnie olśniło. Rzeczy, których się wyzbywam, to nie antyki, nie nieruchomości, nie samochody ani drogocenna biżuteria. Ich wartość to dokładnie tyle, ile ktoś gdzieś jest skłonny zapłacić. Ale jeśli nikt nie jest skłonny zapłacić wiele i tylko to nas powstrzymuje od wypuszczenia rzeczy z dłoni, to znaczy, że nie jesteśmy gotowi się z nią rozstać.
Pół przeprowadzkowego kartonu pierwszej jakości nowych lub ledwie używanych rzeczy przyniosła mi zawrotną kwotę 213zł. Dość powiedzieć, że były tam buty założone jednokrotnie na miękkie biurowe wykładziny, które zakupiłam za 223,99zł.
W szale zdjęć w ostatniej chwili obfotografowałam też połowę aktualnej szafy i również wystawiłam z myślą: jak pójdzie, to pójdzie.
Czy żałowałam, że wysyłam te paczki za bezcen?
Ani przez moment. Gdy nadawałam dwie dwu i pół kilogramowe paczki czułam ulgę. Gdy pakowałam dziewczynie trzy pary butów, czułam ulgę. Gdy dwa dni później wystawiłam wszystkie akcesoria na bazarek dla seterów i widziałam, jak rozpoczyna się licytacja, czułam ulgę.
Zauważyłam, że odkładanie przedmiotów do kartonu - out - przychodzi mi coraz łatwiej. Nie myślę już w kategorii: ile mogę za to dostać, ale raczej: czy nadal tego potrzebuję.
A skoro nie potrzebuję...