czwartek, 23 sierpnia 2018

minimalizm jest po to, by mieć czas na lenistwo

Długa przerwa. Niby nie działo się nic, a działo się sporo. Moje podejście do czasu zaczęło ewoluować. Nauczyłam się lenić.
Kiedyś myślałam, że nic nierobienie to domena ludzi niezorganizowanych. Teraz uważam, że może to być najwyższa forma organizacji. Czas, który można bez wyrzutów sumienia poświęcić tylko na luzackie odpoczywanie - jest absolutnie bezcenny.
Kiedyś każde trzydzieści minut spędzone bezczynnie na tarasie wywoływało u mnie falę paniki. W tym czasie można by przecież tyle zrobić, tyle ogarnąć, posprzątać, popracować, wstawić pranie, umyć okno.
Tylko po co?
Im mniej mamy, tym więcej czasu się nam uwalnia. Tym częściej możemy po prostu usiąść. Po prostu pogadać. Nie o pracy, nie o codziennych obowiązkach. O życiu, o tym, co nas ostatnio zaciekawiło, zbulwersowało. Mamy czas myśleć o sobie i odpoczywać. Nigdy nie przypuszczałam, że kilka minut dziennie takiego luzu potrafi zrobić tak wiele dla całego dnia.
Świadomość, że można usiąść, pogłaskać psa lub kota i się zwyczajnie wyłączyć, sama w sobie zdaje się już działać jak terapia. Zastanawiam się, czy właśnie dlatego ludzie medytują? Żeby nacieszyć się taką wewnętrzną ciszą, spokojem?
Niczego nam nie potrzeba, ale kupiłam niedawno stare filiżanki. Kolorowe, ze złotym brzegiem. Totalnie do niczego nie pasujące. Codziennie otwieram szafkę z zastawą, wyciągam je na poranną kawę. Kto by pomyślał, że potrafię się cieszyć kawą ze starej filiżanki. Albo z wycierania liści z kurzu. Z prasowania pościeli.
Każdego dnia zaskakuje mnie, jak bardzo zmienia się moje podejście do rzeczy ważnych i ważniejszych. Jak szybko przewartościowuję wszystko.
Nauczyłam się chyba wyrzucać nie tylko przedmioty, ale i zbędne uczucia, bodźce napierające z każdej strony. Czasem chciałabym móc to komuś pokazać, jak proste obrazki i ubolewam, że się nie da. Nie da się pokazać tego porządku.
Czasem myślę, że mogłabym wszystko. Ograniczamy samych siebie. Lękiem. Przekonaniami. Przyzwyczajeniami. Wygodą. Pamięcią.

Spróbujcie dać sobie pięć minut dziennie. Na próbę. Na tydzień, na dwa. Na zawsze.

czwartek, 29 marca 2018

a jeśli kiedyś będę musiał odejść?

Rozstania i pożegnania chyba zawsze są ciężkie. Im bardziej ostateczne, tym trudniejsze. Kiedy odchodzi ktoś nam bliski, za wszelką cenę zatrzymujemy go na siłę. A jeśli już nie można - łapiemy się jego rzeczy.


Pamiątek, zdjęć, ulubionych zapachów, kupujemy ulubione mydło czy gotujemy danie, które zawsze tak dobrze temu komuś wychodziło. Świadomie lub nie. przywołujemy zmarłych.
Ogromne oburzenie zatem budzi pozbywanie się pamiątek i rzeczy osobistych. Że to brak szacunku. Albo brak przywiązania. Pójście na łatwiznę. Mogłabym tu wpisać pewnie tysiąc innych wyrzutów, które każdy z nas kiedyś usłyszał.
Kilka lat temu umarła moja Babcia. To, co z nią kojarzyłam, to stare meble, rysunki, malunki i rośliny. Ja potrafiłam ususzyć kaktusa, pod jej ręką kwitły hoje, fikusy zmieniały się w drzewa, amarylisy kwitły jak szalone. Nie pamiętam, co zabrałam z domu. Wiem, co mi zostało.
Po tych kilki latach został mi stolik po maszynie. Maszyna sama w sobie poszła na licytację, a dochód zasilił konto fundacji Stawiamy na Łapy. Stolik przeszedł już tysiąc przeprowadzek, przenosin, przestawień, modyfikacji. Był już kwietnikiem, stolikiem nocnym, szafką w przedpokoju, legowiskiem dla kota, pojemnikiem na smycze etc etc. Teraz znów szykują się mu kolejne zmiany. Przeniesie się na balkon, gdzie będzie podstawą dla ziół i hamakiem dla kotów. Za jakiś czas zapewne zazna kolejnych modyfikacji, jak zmiana blatu, usunięcie stopy. Możliwe, że za kilka lat nie zostanie z niego nic. Czy to będzie znaczyć, że zapomniałam o Babci? Że zbezcześciłam pamiątkę po niej?
Jestem przekonana, że używanie jest najwyższą formą szacunku wobec pamiątek. Próby nadania nowego życia przedmiotom, które dzielą historię z naszymi bliskimi, próby odszukania dla nich nowych funkcji, by jeszcze przez jakiś czas mogły nam służyć i towarzyszyć każdego dnia. Oczywiście, rzeczy używane się zużywają, niszczeją. Ale niszczeją z klasą. W poczuciu spełnionego obowiązku. Są przedłużeniem życia i żywych wspomnień.
Bo jeśli tak nie jest - zapewne stolik stałby latami w garażu drugiej babci, spróchniał, spleśniał, zniszczał. Czy to byłoby lepsze rozwiązanie?

Kilka dni temu pożegnałam Coco. Byłyśmy razem prawie 9 lat. Gdy ją wzięłam, była kilkutygodniową kulką nieszczęścia wielkości przerośnietęgo chomika. Kiedy musiałam się z nią rozstać, nie było łatwo. Po czasie zabrałam się również za porządkowanie jej rzeczy. Kubraków, szelek, smyczy, dokumentów, misek. Za każdym razem, gdy ich dotykam, boli. Gdy piorę kubraki, wyciągam z pralki, ściągam z suszarki, pakuję to torby. Gdy z teczki wypada RTG jej wielkiej szczęki. I tyle chcę po niej zostawić. RTG wielkiego potwora. Z jeszcze większym sercem. Mam nadzieję, że z całej reszty skorzysta jakiś inny psiak (jeśli znacie jakiegoś mikro malucha w potrzebie - dajcie znać!). Myślę, że nie miałaby mi tego za złe. Tak jak wierzę, że Babcia pochwaliłaby moje próby 'angażowania' stolika w nasze codzienne życie.

Jaki jest Wasz stosunek do pamiątek? Potraficie je porządkować? Żegnać się z nimi? A może uważacie, że należy je przechowywać w niezmienionej formie i tylko czasem wyciągać i podziwiać?

niedziela, 25 lutego 2018

Niekończąca się opowieść. Dokumenty.

Każdy dorosły wie, że dokumenty to zmora. Można nie mieć nic i mieć pełno papierów.
Papierów, których, co gorsza, nie bardzo można się pozbyć.

Wydaje mi się jednak, że metodą prób i błędów udało mi się w końcu zapanować i nad tą częścią dorosłego życia.
Dziś kilka słów o przechowywaniu i dzieleniu papierów.

W organizowaniu biurokracji najbardziej pomogły mi teczki z przegrodami. Są już dostępne wszędzie i za małe pieniądze. Biedronka dwa razy do roku wypuszcza piękne szkolne kolekcje - za ok. 10zł można nabyć jakiś piekny egzemplarz. Na lata. Teczki ze zdjęcia są stare. Nie są ujednolicone, nie wymieniłam ich na piękne kolorowe modele z biedronki. Póki sa sprawne - zostają.

Jako osoba słabego zdrowia wydzieliłam sobie osobną teczkę na sprawy zdrowotne. Posegregowane specjalnościami z osobną przegrodą na losowe badania. Dzięki temu na wizyty u lekrza mogę zabrać albo historię choroby - jednym ruchem, albo historię życia - teczkę.

Druga teczka to dokumenty 'wieczne'. Akt urodzenia. Dyplom ukończenia szkoły, studiów. Ubezpieczenie na życie. Tu trzymam również paski wypłat. Jest ich od groma, ale odkąd usłyszałam, że sam fakt posiadania opłaconych składek nie jest dowodem przepracowania okresu do emerytury - zbieram wszystkie.

Trzecia teczka to dokumenty, które należy trzymać długo, ale do określonego momentu - aktualne umowy kredytowe, telefon, PITy, gwarancje etc.

Trzy małe teczuszki to paragony. Od pewnego czasu próbowałam sobie uświadomić, jak duży miała problem z wydawaniem pieniędzy. I jak marginalnie traktowałam prawo do reklamacji. Od kilku lat zbieram paragony. Rok aktualny i dwa lata wstecz. Co jakiś czas otwieram teczkę z najstarszymi paragonami i sprawdzam, czego mogę się już pozbyć. Na ogół zostawiam paragony po butach i sprzętach. O dziwo potrafią się przydać pod koniec drugiego roku od zakupu ;) W środku jest dośc miejsca, by każdy miesiąc miał swoją zakładkę.

Na deser mała papierowa teczka. Na tzw. bieżące sprawy. Rachunki do zapłaty. Paragon do rozliczenia z koleżanką. Potwierdzenia nadań przesyłek. Bilety na najbliższą atrakcję. Zaglądam tam średno raz na tydzień, robię, co trzeba, papiery usuwam.

Czy to mało? Dużo? W moim odczuciu zdecydowanie mniej, niż kiedyś. Miałam problem z weryfikowaniem, co i jak długo przechowywać. Co można trzymać w formie cyfrowej. Z tymi decyzjami pomógł mi wpis Simplicite: https://simplicite.pl/jak-dlugo-przechowywac-dokumenty/
który serdecznie Wam polecam. Teoria to jednak jedno, praktyka drugie. Pierwsza podarta i wyrzucona umowa była bolesna ;) (a okazało się, że miałam nawet umowę cesji pierwszego numeru telefonu sprzed 12 lat).

Wpis jest subiektywny. To nie ogólne porady, co należy przechowywać, czego nie. Pamiętajcie, wszelkie dokumenty, które należy okazywać w urzędach - muszą być w formie papierowej. Niestety. Paragony - teoretycznie nie są wymagane przy reklamacjach, ale ułatwiają proces.
Umowy np. spłaconych kredytów, potwierdzenia rozwiązanych umów - zostawiam jedynie pojedyncze kartki potwierdzające końcowe saldo i zamknięcie konta.

I pamiętajcie. Grunt to świadomość, czego i gdzie szukać.

Mam nadzieję, że zainspriuje to kogoś do krytycznego podejścia do papierologii. Może macie inne patenty?

środa, 31 stycznia 2018

gdy rzeczy się mnożą

Myślałam, że nie dotyczy mnie już problem nadmiaru. Myślałam, że jest już mało, przejrzyście, idealnie.
Któregoś wieczoru B. zapytał, skąd biorę kolejne i kolejne rzeczy na sprzedaż. Otworzyłam szufladę w całości wypełnioną fantami. Skąd się biorą?

+ -
Nauczyłam się (w bólach) oszczędniej i uważniej wydawać pieniądze. Oczywistym, ilość kupowanych przedmiotów uległa zmniejszeniu. Po pytaniu B. zaczęłam więc spisywać. Wszystko, co przychodzi, wszystko, co odchodzi.

Wpadłam w pułapkę. Dopiero ta lista uświadomiła mi, jak bardzo folguję sobie w znoszeniu przedmiotów do domu. Nauczona doświadczeniem: a to się sprzeda, to odda, to na fanty, przestałam chyba panować nad takimi drobiazgami. W końcu wymienione, to nie kupione, więc czym się martwić.
Martwić.
Wymiana przedmiotów to też wymiana energii. Czasu. Uważności. A marnotrawstwo zasobów nie jest minimalizmem.
Jak sobie z tym radzę? Po pierwsze rozpisałam fiszkę na +/- do końca roku. Po drugie zapisuję każdą pierdołę, każdą próbkę perfum, każdą parę rajstop. Po trzecie zacieśniłam budżet. Wysyłka też kosztuje. Po czwarte powoli i systematycznie usuwam się z grup ogłoszeniowo-sprzedażowych. Po piąte, rzeczy nabyte w danym miesiącu w miarę możliwości składuję w jednym miejscu. To uświadamia mi, jak wiele miejsca zajmują. Jeśli znikną przed końcem miesiąca lub ich używam, więc zmieniają swoje miejsce na stałe - dobrze. To tylko weryfikuje ich przydatność. Niestety szuflada niezmiennie pełna jest drobnych szpargałów.
Po szóste pieniądze i czas wyskrobane z nie-nabywania/oglądania/przesyłania przeznaczam na siebie. Na kurs dietetyki zwierząt. Na poradnik pielęgnacji roślin. Na to, co daje mi radość.

Myśleliście kiedyś, ile przedmiotów przepływa przez wasze ręcę w ciągu miesiąca?
A może chcecie wypróbować metodę plus minus?
Dajcie znać!