sobota, 17 czerwca 2017

pierwszy tydzień

Pierwszy tydzień w domu. Niby krótko, a psychicznie wieczność. Dni starannie poukładane pod leki, pod jedzenie, pod leki. Po niektórych strasznie mnie ciągnie na wymioty, więc muszę odczekać pół godziny, nim się ruszę. Codziennie rano sprawdzam wypis i porównuję dawki, codziennie coś się zmienia, a to dodaj tabletkę, a to ujmij tabletkę. Wyszukuję naturalne metody ochrony wątroby w internecie.
Na hasło 'wątroba' patrzy na mnie Coco. Posypała się. Parametry wątrobowe oszalały, zatrucie amoniakiem, zaburzenia neurologiczne, tarczyca też fatalna. Więc dzień zaczynamy razem, jedna tabletka na czczo dla mnie, jedna dla niej. Dla niej do posiłku trzy, dla mnie - 4-7. Reszta na szczęście zdrowa, tylko grzeje, brzuch i stopy. Względnie serce, bo Spring po strzyżeniu jest znów taka piękna, że nie mogę oderwać wzroku.
Jem tyle, że pękam. I jem więcej. Bywają już dni, kiedy potrafię się powstrzymać, ale rzadko. Żrę jak prosię.
Trądzik posterydowy zrobił ze mnie chropowatego potwora. Wstydzę się wychodzić z domu.
Gubię włosy, straciłam rzęsy, wypadają mi brwi. Paznokcie ledwo zipią. Skóra łuszczy się jak na jaszczurce, a przez pół dnia nawilżam, wcieram i masuję.
Chciałabym się wygrzać, ale mówią, że nie mogę. Chciałabym pojechać nad wodę, ale chorowanie wydrenowało mnie finansowo. Wszystko idzie źle i nie tak. Waga trochę spada, ale bez przekonania, ale dawki nadal spore. Wciąż się łudzę, że jak odstawię sterydy, to pójdzie z górki.

Dziś jest zimno i marudzę.

wtorek, 6 czerwca 2017

z archiwum

Emocje są jak ten plastikowy ryż z Chin. Niby ok, niby wygądają, ale to zdecydowanie substytut. Albo nawet oszustwo. Piekielna maskarada, mająca na celu zadowolenie zbyt wielu osób jednocześnie.
Wolałabym głośnobrzmiące "NIE". Nawet, gdybym to ja miała zniknąć (jakbym do tej pory nie była proszona o znikanie, pufff. Magic)
Słowa to takie małe kurwy zabójcy, assassins z kategorii 'najgorzej'.
Brak słów to jeszcze większa kurwa. Przychodzi w nocy i o sobie przypomina. Przez sen.
Ale pamiętasz, że to się nie wydarzyło, prawda?
Wiesz, że się nie wydarzy...

Jesteśmy tacy mali ze swoimi procentami aktywnego umysłu. Tacy mali, kiedy w grę wchodzą emocje. Tacy mali, gdy klękamy przed pragnieniem miłości. Bo tyle daliśmy. Bo tyle zainwestowaliśmy. Who cares?

Obojętność to taka druga kurwa świata. Chcesz, by przyszła, ale ona ma to w dupie. Przysyła zazdrość. Podejrzenie. Potępienie. Niepewność. Sama jest zbyt leniwa, by przyjść. Zaszczycić swoją obecnością. Powiedzieć, tak, mam to w dupie, go on.
Nie nie nie. Życie nie idzie naprzód. Rozbija się o takie małe, mdłe, emocjonalne kurwy z małymi cyckami.
Nawet nie pytają, co dalej, bo jest im to bardzo obojętne.

Czasem myślę sobie, na dziesiątki penisów, po co rozpaczać za jednym. Możesz mieć tysiące.

Nie chcę.

Takie chwile, kiedy myślę, że to ten jedyny, ten, który daje radość, spokój i orgazm.
Ten, któremu chciałabym mówić, że kocham, ale niemożność usłyszenia 'ja ciebie też' sprowadza wszystko do seksu, zakupów i śniadań. Pragnienie miłości to kurwa. Konieczność czucia akceptacji to kurwa. Życie to kurwa.

Czasem cofam zegar, myślę, jak to było w listopadzie milion lat temu, jak mogłam protestować, krzyczeć, nie! nie chcę, ale nie krzyczałam, bo nie mogłam. Jak wyrzucano mnie na bruk po wszystkim, bo tak ma być i trzeba siedzieć cicho. Jak pierwszy raz po wielu latach czułam nieokiełznane podniecenie, jak po ciemku przeżywałam orgazm z mężczyzną, a przecież nienawidziłam mężczyzn. Jak życie płynęło od kawy do kawy, bo to taki dobry wyznacznik normalności. Jak liczyłam krople wody pod prysznicem, 1 2 34 45 121. Jak porządek świata rozbijał się o karton mleka. Bo tylko to było stałe.

Wino jest jak wytrych. Wszystko otwiera. Tylko nie uprzedza, po co. W jakim celu. Tak sobie otwiera, bo niepewności są fajne. Bo rozterki to pożywka. Gratisowe procenty. Gratisowe niepewności.