środa, 15 stycznia 2020

bilans

Jest połowa stycznia 2020 roku. Siedzę w kuchni po niemal dwugodzinnej rozmowie o minimaliźmie.
To już prawie kwartał roku, gdy znów zdecydowałam się rzucić wszystko i zaczynać od zera. W listopadzie przeprowadziłam się bowiem do Norwegii. Zmęczona ciągłymi problemami zdrowotnymi, wiecznym zabieganiem, natłokiem bodźców. Wyjechałam. Zamieszkałam w mikro miasteczku na południu Norwegii. Z rozrywek mam sklep spożywczy i piekarnię (z której wiadomo, nie skorzystam - gluten). Codziennie gotuję. Kiedy nie pada, lecę z psem w pola lub do lasu. Układam sobie życie na nowo. Dużo się wysypiam. I mimo że z nowym partnerem spędzam niemal cały wolny czas, nie gryziemy się. Któregoś dnia zrozumiałam, że jeśli coś irytuje mnie na początku - będzie mnie irytowało zawsze, coraz mocniej. Mogłabym powiedzieć, że wybrałam nudę. Koniec świata, ja, pies, koty, partner. Mało rozrywek. Brak shoppingu i znajomych na kawę zawsze i wszędzie.
Ale jaki wszystko ma teraz intensywny smak. Nawet Gwiezdne Wojny w kinie brzmią fascynująco (a nigdy nie widziałam żadnej części Gwiezdnych Wojen!). Basen to ekscytujące wyjście. Jest nudnie do bólu. I jednocześnie cudownie.
O 2019 myślałam, że to najgorszy rok od lat. Wszystko się posypało. Związek, finanse, zdrowie, znajomości. Wszystko pękało i myślałam, jak jest fatalnie. Jednak zrobiłam podsumowanie. Zakończyłam jeden związek, ale rozpoczęłam inny. Zdrowie dojechało mnie bardzo, więc wyjechałam i żyję teraz w zgodzie z własną głową, odstawiłam antydepresanty, pozbyłam się większości problemów. Mam nadzieję, że reszta minie z czasem. W końcu to niespełna trzy miesiące. Finanse - cóż, postanowiłam zmienić pracę i choć wybrałam mniejszy zarobek, zyskałam ogrom czasu i świętego spokoju. Nadal miewam poczucie bezsensu tego, co robię, ale nie każdy jest lekarzem. Nie każdy uratuje świat. Łatwiej mi się z tym teraz godzić. Zakończyłam kilka znajomości, ale zyskałam kilku innych świetnych znajomych. Ludzie wiele mnie nauczyli w tym minionym roku.
A do tego udało mi się tyle zwyczajnie fajnych rzeczy. Skończyłam kurs AFF i zaliczyłam kilka pierwszych skoków solo. Tego uczucia nie da się podrobić. Przełamałam lęk przed wodą i nie dość, że nauczyłam się nie tonąć (pływać to za dużo powiedziane), to ukończyłam kurs freedivingu AIDA1. Rok temu panicznie bałam się wody. Kurs robiłam na otwartym lekko wzburzonym październikowym morzu. Nie do pomyślenia! Do tego mimo ograniczeń budżetowych udało mi się pojechać do Anglii, Hiszpanii i Norwegii.
Ciężko mi teraz powiedzieć, że to był zły rok. Że był katastrofą. Jak zwykle z pokorą muszę przyznać, że wszystko ostatecznie wyszło na plus.
Chyba nie ma takiego bagna, z którego nie da się wyjść i żyć dalej. Mam wrażenie, że każde bagno uczy mnie tylko większej pokory i bardziej poszerza granice wrażliwości i doceniania pozytywów. Wymaga też uważnego waloryzowania wszystkiego, co mnie otacza, podważania moich priorytetów i paradoksalnie upewniania się w tym, że idę w dobrą stronę. Że nie robię niczego wbrew sobie, ani czegoś, czego powinnam się wstydzić.
Zostałam dziś zapytana, czy mogłabym odejść od minimalizmu. I pomyślałam, że nie. Od dawna nie wyzmaczam sobie minimalizmu ilością rzeczy. Posiadanie dziesięciu swetrów zamiast jednego nie sprawi, że poczuję się gorszą minimalistką, mniej minimalistką. Minimalizm nauczył mnie jawnego obstawiania przy swoich priorytetach, nawet jeśli zupełnie nie są zbieżne z oczekiwaniem społeczeństwa. Nauczył mnie myślenia o sobie, o tym, co jest dobre dla mnie i nie odczuwania tego jako egoizmu. Nauczyłam się prawdziwej życiowej asertywności. A od tego ciężko uciec, gdy się tego w pełni zasmakuje.
Nie wiem, co przyniesie nowy rok. Czy nowe rozczarowania? A może wyzwania? A może przyniesie tylko falę nudy i nic nierobienia. Nie wiem. Mam tylko nadzieję, że za rok znów będę mogła powiedzieć, że niczego nie żałuję.
Życzę tego sobie i Wam, do przeczytania następnym razem.