czwartek, 10 listopada 2016

pakowanie

Pakowanie. Żmudny proces planowania, myślenia, układania, dokładania, przekładania. Kiedy zaczęłam swoją przygodę z ogruzowywaniem na początku roku, wyobrażałam sobie, że do najbliższej przeprowadzki ogarnę się na tyle, że zmieszczę wszystko w siedem kartonów. Buty, ubrania, książki, pamiątki, rzeczy dla dzieci, łazienkę, kuchnię, pościele, kocyki. Siedem.
Nadszedł czas przeprowadzki.
Wszystkie swoje rzeczy zmieściłam w czterech kartonach. Czterech. Buty, ubrania, książki, pamiątki, rzeczy dla dzieci, łazienkę, kuchnię, pościele, kocyki. Cztery kartony.
Patrzę wstecz, grudzień 2014. Cztery kartony to była zaledwie połowa moich ubrań. Bez butów, torebek, dodatków.
W mieszkaniu wciąż czeka wiele przedmiotów. Ale mnie już niepotrzebnych. To niesamowite, jak bardzo zmieniło mi się rozumienie potrzeby. Jak wyostrzyły się wymagania. Bo nadal chodzę na zakupy. Shopping. Przymierzam, dotykam. Odkładam. Otwieram kolejne piękne torebki, które chętnie bym założyła. Ale wtedy dociera do mnie, że założyłabym raz, może dwa. I wróciłabym do swoich sprawdzonych ulubieńców. Trzy torebki. Tyle mi zostało. Ale pierwszy raz nie mogę powiedzieć: nie mam torebki, torebka mi nie pasuje do butów/ do sukienki/ do płaszcza.
Płaszcz został jeden. Najlepszy, najukochańszy. Wybór ubiegłej zimy, gdy skusiłam się na płaszcz na miarę.
Zaczyna docierać do mnie magia materiałów. Dotykam swoich ulubionych swetrów. Kaszmir, szorstka wełna, odrobina moheru. Dotykam gładkiej wiskozy ulubionej koszuli do pracy. Miękkiej bawełny ulubionych białych t-shirtów.
Nie mówię, że nie staję czasem przed szafę i nie myślę: nie mam się w co ubrać. Ale mam alternatywy. Sprawdzone. Ulubione. Dopasowane. Moje.
W kartonach czeka pościel. Długo wybierana. Gładka bawełna, miękka w dotyku. Przypomina pierwsze dobrze przespane noce. Dlatego została, dlatego ma kolejne życie.
Lubię cerowanie. Lubię naprawianie. Lubię świadomość, że da się coś uratować.
W kartonach czekają ulubione kubki, duże, w świąteczne wzory. Dostałam je kilka lat temu od mamy w prezencie. Używam ich cały rok. Więc zostają.
W łazience po raz pierwszy od wielu lat nie ma zapasów. Nie ma setek buteleczek, sprayów, kolorowych puzderek. Wszystko mieści się w podróżnej kosmetyczce.
Czuję lekkość. Ulgę.

Jestem szczęśliwa.

środa, 2 listopada 2016

balans

Ludziom wydaje się, że życie jest czarno-białe. Zawsze do chwili, gdy staną przed ciężkimi decyzjami. Wtedy zaczynają dostrzegać setki i tysiące odcieni szarości. Niuanse. Połączenia. Zależności. Z łatwościa przychodzi nam decydowanie za kogoś, ocenianie metodą zero-jedynkową, ale gdy jakikolwiek problem zaczyna dotykać nas samych - milkniemy. Oczekujemy od innych milczenia. Swobody myśli. Ciszy. Przeglądamy wtedy każdą sytuację jak pojedyncze zdjęcia animacji poklatkowej. Zastanawiamy się, czy można coś zmienić, jak coś zmienić, żeby było jak najlepiej. Odkrywamy mikroróżnice. Weryfikujemy własne priorytety, moralność, ocenę świata.

Nigdy nie uważałam, że świat jest czarno-biały, ale z każdą złą i dobrą rzeczą napotkaną na drodze upewniałam się, że odczuwanie w dwóch barwach ułatwia wiele decyzji. Nie tyle upraszcza niektóre wybory, ale sprawia, że mamy mniej wątpliwości. Że może reagujemy za szybko i nie zawsze słusznie, ale możliwie zgodnie ze sobą.
Dzięki tej spójności nauczyłam się nie żałować. Nie żałować i nie analizować, co by było, gdyby. Popełniłam wiele błędów, ale od pewnego momentu to były tylko moje błędy. Nie żałowałam. Uczyłam się na nich. Czerpałam wiedzę o sobie samej.
Przede mną kolejna zmiana. Zmiana, przed którą pierwszy raz od dawna się wahałam. Bo niestety miałam za dużo czasu i każdą klatkę przeleciałam w głowie milion razy. O milion za wiele.
Ale w głębi ducha się cieszę. Hoduję w sobie same dobre przeczucia. Czuję, że nawet gdybym przed takim wyborem stanęła kilka razy - zawsze podjęłabym identyczną decyzję.
Noszę w sobie pewność. Dziś jest tylko biało.