sobota, 23 lutego 2019

życie, nie licytacja

Im częściej zaglądam na fora minimalistów, tym częściej zauważam jakąś dziwną potrzebę licytowania. Kto ma mniej tshirtów, kto mniej kubków, kto wydał mniej na spodnie, kto mniej wydaje na jedzenie. Ludzie prześcigają się w tych licytacjach, a dodatkowo jawnie dyskredytują osoby odbiegające od wytyczanych trendów.
Dlatego cały czas powtarzam, że mój minimalizm to nie asceza. Nie odczuwam wyrzutów sumienia z powodu posiadania 5 swetrów. I zapewne z posiadania szóstego również nie miałabym wyrzutów. Tak długo, jak długo dbam o każdy z nich i każdy z nich noszę.
Postrzegamy życie przez pryzmat posiadania. Wydajemy sądy o innych na podstawie tego, co noszą, jaki mają telefon, ile zarabiają. Nie zadajemy sobie trudu, by z ludźmi rozmawiać. Nie poświęcamy czasu na prawdziwą rozmowę. O nich. Ich przemyśleniach, przeżyciach. O tym, co ich ukształtowało, co ma na nich wpływ. Spłycamy znajomości do zdawkowych komentarzy, które nie dają nam żadnej wiedzy. Zakładamy, że każdy ma się dobrze tam, gdzie jest i tak, jak jest.
Lubię jeździć tramwajem i obserwować ludzi. Gdy rozmawiają przez telefon, czytają książki, plotkują ze znajomymi, poprawiają dzieciom czapki. I gdy czasem, między stronami zawieszają wzrok gdzieś za oknem, wzdychają ciężko albo zamykają oczy na chwilę dłużej, niż powinni. Czy zastanawiacie się czasem, z czym na codzień muszą żyć? Co kryje się za ich torebkami czy iwatchami? Może ich życie wcale nie jest różowe, może od lat próbują sobie z czymś poradzić. Może za nowym swetrem skrywają ból po stracie dziecka, po nieudanym związku. Czy domyślacie się, ilu z nich może cierpieć na depresję?
Dziś Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją.
Przez wiele lat wierzyłam, że depresja to złe samopoczucie, które poprawi odrobina czekolady i ruchu. Przez lata męczyłam się sama ze sobą, walczyłam każdego dnia sama ze sobą próbując wstać z łóżka, umyć zęby, ubrać się. Czynności, które powinny były być zautomatyzowane, sprawiały mi taką trudność, jak wspinaczka wysokogórska. Wiele lat słuchałam, że moja depresja to mój wymysł i moja wina. Wierzyłam w to.
Gdy pierwszy raz poszłam do psychiatry i zaczęłam mówić, czułam się jak na pregiężu. Ale gdy tabletki pierwszy raz zaczęły działać, gdy pierwszy raz poczułam, jak wielki głaz przestaje leżeć na brzuchu, płakałam. Ale ze szczęścia. Nie wiedziałam, jak wiele potrafi się zmienić od przyznania się do problemu. Przyznania, że ma się problem. Ale i dziś uważam, że depresja jest jak alkoholizm. Nigdy nie mija. Zawsze siedzi pod skórą i wraca, gdy tylko coś zaczyna się sypać.
Depresja to choroba. Dotyka więcej z nas, niż przypuszczamy.
Pomyślcie dziś przez chwilę o swoich znajomych. Ile o nich naprawdę wiecie. Odpuście uprzykrzanie życia kumplowi z pracy. Nikt z nas nie wie, z czym musi się borykać poza biurem. Nie dodawajmy więc kolejnych problemów do ich potencjalnie długiej listy.
Depresja to choroba. Pamiętajcie o tym, nim kolejny raz polecicie komuś pobiegać na smutki.