sobota, 13 lipca 2019

gdy życie daje ci cytrynę...

Pięć miesięcy. Tyle minęło od ostatniego wpisu.
Minimalizm to sztuka układania myśli. Te miesiące spędziłam na układaniu myśli. Miałam sporo do układania.

Zakończenie kilkuletniego związku, przeprowadzka, operacja, agresywne leczenie, zmiana pracy, spore roszady wśród znajomych. Mnóstwo małych sukcesów i porażek. Bywały chwile, gdy nie miałam nawet siły płakać, miałam tylko nadzieję na przyzwoity sen.
Próbowałam życia towarzyskiego. Może się starzeję, może po prostu bardziej cenię już ciszę i stabilne otoczenie. Starałam się mówić. Zauważyłam, że mówienie o faktach, wydarzeniach, przychodzi mi bardzo łatwo. Jestem mistrzem anegdot, zabawnych opowieści. Ale mówienie o emocjach zdaje się być jakimś innym biegunem językowym. Mityczną wyprawą płaskoziemców.
Wiem, że tamowanie emocji to błąd. Że kumulacja to najgorsze, do czego mogę doprowadzić. Jednak do jednego zdania przygotowuję się tydzień. Kto normalny prowadzi tak długie rozmowy? Emocje są tak skomplikowane, że próby ich zwerbalizowania trwają wieczność. Ale ma to też swoje pozytywy.
Wydaje mi się, że powoli zaczynam je rozumieć. Próby nazywania ich wprost wymuszają na mnie ich rozumienie.
A z rozumienia wychodzi już tylko pogodzenie.
Każdego spotykają w życiu złe emocje. Złe sytuacje. Złe decyzje. Czasem pakujemy się w to sami, czasem pakują nas inni. Miesiącami, czasem latami, zbieramy w sobie wszystko i analizujemy. Ale bez zrozumienia. Bez wybaczenia. Nie innym. Sobie.
Nikt nie jest idealny. Nie możemy do końca życia winić się za błędy, rozmyślać, jak potoczyłoby się nasze życie, gdybyśmy podjęli inną decyzję. Byłoby inaczej, to pewne. Ale nigdy się nie przekonamy. Po co więc dywagować? Po co szarpać się i rozważać o czymś, do czego nigdy nie wrócimy.
Przez nieumiejętność mówienia o emocjach straciłam wiele. Wiele możliwości. Wielu ludzi. Za niektórymi nawet nie tęsknię, z perspektywy czasu wiem, że tak było lepiej. Za niektórymi tęsknię każdego dnia. Ale przecież nauczyłam się już dawno pozwalać odchodzić. Gdy pisałam o odchodzeniu - nie miałam na myśli tylko umierania. Niektórzy umierają dla nas za życia. Staram się szanować takie wybory, choć czasem jest trudno. Czasem mam ochotę zadzwonić i powiedzieć: Mogę już o tym rozmawiać.
Im więcej przeżywam, im silniejsza się czuję, gdy podnoszę się po kolejnych porażkach, tym bardziej potrzebuję zrozumienia dla tych wszystkich kłębiących się w środku uczuć. Kibicuję im czasem, by wybuchły w dobrym czasie. Niestety nie mają wyczucia. Milczą, gdy są potrzebne. Kipią, gdy wolałabym je trzymać w ukryciu.
Nie mogę odczuwać poczucia winy za bycie człowiekiem, za chwile słabości, za błędy. Mogę wyciągać wnioski. Mogę chcieć wszystko naprawić. Mogę próbować więcej się nie potykać.
Staram się nigdy nie mówić, że żałuję. Przeszłości nie zmienimy. Możemy zmieniać siebie, wpływać na przyszłość.
Niedawno popełniłam poważny personalny błąd, błąd w ocenie drugiego człowieka. Straciłam kogoś bliskiego przez tę wielką złość, którą kotłowałam w sobie i nie chciałam odpuścić.
Mam nadzieję, że nigdy więcej już tego nie zrobię.
Werbalizacja uczuć jest ektremalnie bolesna. I równie ekstremalnie potrzebna.
By móc wieczorem zmyć makijaż i położyć się do łóżka z pustą, spokojną głową. By budzić się bez złości na siebie samego. By spokojniej jeść śniadanie i przeglądać gazety.

Gdy życie daje ci cytrynę, zrób z niej lemoniadę.