czwartek, 28 lipca 2016

Kuchnia

Najprościej było z kuchnią. Przywiozłam cztery przeprowadzkowe kartony rzeczy zbędnych. Stałam nad nimi, patrzyłam na otarte szafki kuchenne i gdzieś tam w zmęćzonej głowie zaświtała myśl: po co ci to? Po co ci zestaw kieliszków do wódki dla dziesięciu osób, skoro nie pijesz wódki. Po co ci dwa komplety szklanek do whisky, skoro nie lubisz whisky. Po co ci zastawa obiadowa dla sześciu osób, skoro mieszkasz sama. Po co ci zastawa, której zwyczajnie nie lubisz.
Z kartonów wyciągnęłam trzy małe garnuszki, patelnię, kilka akcesoriów, po 8 sztuk sztućców.
Wsiadłam w samochód i pojechałam po dwa kubki i 4 talerze, takie, jak lubię.
W domu wszystko wymyłam, wsadziłam do szafki i zadzwoniłam do koleżanki: hej, ponoć się przeprowadziłaś, nie potrzebujesz wyposażenia kuchni?
To była pierwsza rzecz, która wyfrunęła z mieszkania.
Z czasem wyrzucałam, sprzedawałam i oddawałam kolejne. Pojemniki na żywność, pojemniki na pojemniki, szklane, plastikowe, ładne, mniej ładne, miseczki, pojedyncze sztuki kubków i filiżanek, łyżeczki do lodów, sitka, chochle, cedzaki. Krok po kroku, dzień po dniu opróżniałam szafki.
Dziś wciąż nie jest perfekcyjnie, wciąż za dużo, ale mam w głowie koniec, ten ład idealny. To kwestia czasu i możliwości. Szukania ludzi, którzy mogą czegoś potrzebować.
To był przyjemny, dający mocnego kopa początek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz