Coraz rzadziej zaglądam do internetu. Instagramy, sklepy, Snapchat, a nawet Facebook. Odczuwam zmęczenie. Ilością obrazków, bodźców, sygnałów i zachęt.
Niedawno nadrobiłam zaległości. Zajrzałam do kilku blogerek, do których zwykłam kiedyś zaglądać. Kilkanaście postów z hasztagiem #minimal i #newin przy kolejnym zdjęciu 2-3 niemal identycznych swetrów w dwa miesiące. Takiej ilości #newin swetrów moja szafa nie przyjęła przez ostatni rok.
Nagle zaczęłam zauważać te starannie wystylizowane minimalistyczne zdjęcia. Kawałek pościeli, kocyk, książka, kawa. Skromny kwiatek, liść monstery. Tu sweterki, tam minimalistyczny zestaw 20 butelek lakierów w bladoróżowym kolorze. W przerwie zdjęcie nowości łazienkowych, kremów, róży i toników.
Od roku intensywnie się odgruzowuję. Miesiąc w miesiąc wysyłam, rozdaję, oddaję dziesiątki paczek. Swoje zakupy traktuję z coraz większą uwagą i rozwagą. Tak, tracę. Popełniam błędy, zwracam towary lub puszczam w świat. Pozostaję z coraz mniejszą ilością rzeczy. Moja szafa nabiera kształtów zbliżonych do szafy idealnej. Nigdy nie miałam tak niewielkiej ilości elementów. Ale nagle jedyny moment, gdy nie mam się w co ubrać, to ten, gdy zapominam o prasowaniu.
Moja przestrzeń jest skromna. Przytulna, ale skromna. Usświadomiłam sobie, że do zdjęć nie musiałabym niczego układać. Wszystko stoi tak, jak stać powinno. Kąty są gotowe i spójne takie, jakie są. Bez przestawiania. Codziennie widzę własnymi oczami takie obrazki, jakie fundują mi ulubione blogerki. Bez ściemy. Bez ustawiania światła i poprawiania odległości. Mam swoje wyprasowane zestawy pościeli i swoje puchate kocyki. Proste kubki i świeżą lekturę przy łóżku. Bieliznę równo poukładaną w szafie i bluzkę wyprasowaną na wieszaku. Jeden skórzany pasek. W końcu mam czas, by uważniej przyglądać sie temu, co mam i decydować, co dalej.
Jest w tym jakaś wielka swoboda. Świadomość, że wszystkiego jest tak mało i tak bardzo do siebie pasuje.
O takiej spójności kiedyś marzyłam.
Taką właśnie mam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz