Są takie chwile, kiedy coś w nas pęka. Kiedy wiesz, że właśnie teraz trzeba coś zmienić, bo dłużej się nie da.
We mnie pękło w styczniu 2015 roku. Przeprowadzałam się z wielkiego domu, 120m2, do małego mieszkania, 45m2. Ja i sześć zwierząt. I niekończący się korowód kartonów. 45m2 zastawione po sufit, zastawiony balkon, okno balkonowe, ścianki działowe w salonie z kartonów. Chciało mi się wyć. Jak do tego doszło? Jak mogłam tyle nagromadzić? Co w ogóle jest w tych wszystkich pudłach?
Tak, mamy lipiec. Półtora roku później. Tyle mniej więcej zajęło mi ogarnięcie tego niekończącego się burdelu.
Ale kartony to tylko przykrywka, bodzieć. Tak naprawdę w tych kilkanaście miesięcy wydarzyło się o wiele więcej.
Czasem, gdy wrzucam ogłoszenie o kolejnej rzeczy do oddania, znajomi kpią. Że mam sklep. Że niedługo zostanę w pustych czterech ścianach. Że marnuję hajs. Przykre jest, że nie mam komu o tej przemianie opowiedzieć, bo dla innych jest po prostu śmieszna.
Mniej znaczy lepiej.
Tak myślę dziś i to się liczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz